socjologia teoretyczna a praktyka, KSIĄŻKI, Książki, E-Studia, socjologia

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • elk.keep.pl
  • Podobne

     

    socjologia teoretyczna a praktyka, KSIĄŻKI, Książki, E-Studia, socjologia

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Praca pochodzi z serwisu www.e-sciagi.pl

     

     

     

     

     

     

     

     

    Socjologia teoretyczna a praktyczna I wolność nauki

     

     

     

     

     

    Bez wielu socjologii nie ma jednej socjologii

    Książka pt. Teoria socjologiczna a praktyka społeczna zawiera zarys samodzielnie wypracowywanego i interesującego paradygmatu socjologii ogólnej, czyli, jak powiadał Max Weber, socjologii teoretycznej. Żaden paradygmat współczesnej i klasycznej socjologii nie ma charakteru absolutnie nowego. Władzę tworzenia rzeczy absolutnie nowych posiadają jedynie bogowie, geniusze i hochsztaplerzy intelektualni. Misztalowskie pojmowanie socjologii ogólnej ma cechy wspólne z tworzonym przeze mnie i przez moich współpracowników neoklasycyzmem socjologicznym. (Kozyr-Kowalski, 1999: 7-25, 1999a). Więcej rzeczy łączy go jednak z popularnymi obecnie na Zachodzie stylami myślenia socjologicznego. Autor studium o teorii jako praktyce społecznej sporo zawdzięcza myśli wybitnego socjologa i filozofa Zygmunta Baumana. Jest otwarty na prace teoretyczne Piotra Sztompki, innych socjologów krakowskich i pozakrakowskich średniej generacji. Daje temu wyraz w przypisach. Otwartość ta nie oznacza rezygnacji ani z samodzielności myślenia, ani z dosyć umiarkowanego - jak na mój gust - krytycyzmu wobec naszej myśli socjologicznej. Tworzony przez prof. Misztala model socjologii ogólnej nie byłby ani samodzielny, ani nie znajdowałby się w "procesie stawania się", jak ostatnio lubi pisać Prof. Piotr Sztompka, gdyby nie zawierał tez odmiennych lub sprzecznych z poglądami innych teoretyków społeczeństwa. Autor nie rości sobie prawa do wypowiadania prawd najwyższej instancji, tez niepodlegających dyskusji lub pozbawionych wszelkiej jednostronności i wszelkiego błędu. Nie jest to jednak wadę, lecz zaletą pracy. Korzystając z inspiracji Hegla możemy dziś powiedzieć: socjologia jako nauka jest jedna nie mimo tego, lecz właśnie dlatego, że istnieje wiele różnych a nawet sprzecznych ze sobą socjologii.

    Anomie w naukach społecznych współczesnej Polski

    Ubocznym, lecz ważnym i możliwym do eliminowania, produktem kształtowania się w Polsce nowoczesnej gospodarki kapitalistyczno-rynkowej i demokracji oraz efektywnego przezwyciężania formalnego socjalizmu stały się liczne anomie. Nie ominęły one socjologii polskiej, chociaż wielu socjologów nie bardzo wie, co znaczy Durkheima pojęcie anomii i po co ono jest potrzebne współczesnym uczonym i intelektualistom. (Por. Cazaneuve, Victoroff, 1972: 11-13, Szafraniec, 1998: 32-35) Nie będziemy ułatwiać im życia. Zrezygnujemy więc na razie z próby budowy ogólnego określenia anomii. Wskażemy jedynie, korzystając z inspiracji pochodzącej z fundamentalnego dzieła Emila Durkheima, jednego z mistrzów neoklasycyzmu socjologicznego, typowe rodzaje anomii, które są obecne we współczesnych naukach społecznych. Dzieło to poświęcił nasz mistrz podziałowi pracy społecznej (Por. Durkheim, 1999).

    Anomicznymi postaciami egzystencji i funkcjonowania socjologii oraz wszystkich innych nauk społecznych w nowej Polsce są takie zjawiska, jak: podporządkowywanie nauki i pracy duchowej temu, co doraźne, błyskawicznie nowe i błyskawicznie starzejące się. Anomią w klasycznym, Durkheimowskim sensie tego słowa, jest wciąż zmniejszający się odsetek wydatków z dochodu narodowego na naukę i oświatę. Anomią jest pauperyzacja materialna i duchowa stanów akademickich i nauczycielskich, systematyczne sprowadzanie tych stanów, jakby powiedział Max Stirner, do pozycji dziadów, którzy są poniżani i pogardzani na każdym kroku. (Por. Stirner, 1995: 137-140, 297-298, Kozyr-Kowalski, 1999a: 216-218). Tego obiektywnego, przejawiającego się w codziennym życiu społecznym zjawiska, nie przekreślą optymistyczne raporty, iż profesor uniwersytetu i nauczyciel uzyskują wciąż wysoką lokatę w odpowiedzi na do niczego nie zobowiązujące pytania kwestionariuszy ankietowych: jaki zawód otaczasz największym szacunkiem. Rodzajem anomii jest poświęcanie jakości badania, nauczania i przygotowywania do pracy zawodowej fikcyjno-biurokratycznym wskaźnikom ilościowym. Wyniki Tworzenie zwodniczej statystyki i nieustanna produkcja pozorów wypierają stopniowo, lecz zdecydowanie, rzeczywiste dokonania badawcze i dydaktyczne w uniwersytetach, które są przekształcane w "przedsiębiorstwa konkurencyjnego biznesu". Taką tendencję dostrzegł już w 1918 roku Thorstein Veblen w swoim memorandum poświęconym uniwersytetom amerykańskim. (Por. Veblen, 2000/1918). Zostało ono opatrzone dosyć nieciekawym tytułem i znacznie ciekawszym podtytułem: The Higher Learning in America: A Memorandum on the Conduct of Universities by Business Men. (Wyższe wykształcenie w Ameryce. Memorandum o zarządzaniu uniwersytetemi przez biznesmenów.) Niczym innym jak postacią anomii jest obniżanie wymogów niezbędnych do uzyskania tytułów i stopni naukowych. Niektórzy sądzą, że doszło do powtórzenia na nieco wyższym szczeblu operacji z marca 1968 r. Od dosyć dawna mówi się już w świecie akademickim o masowym zaludnieniu uniwersytetów i wyższych uczelni "neomarcowymi" profesorami i wykładowcami. Potrzebne są bardzo gruntowne badania teoretyczno-empiryczne, aby ustalić, czy w zdroworozsądkowym uogólnieniu dotyczącym "neomarcowych uczonych" są jedynie gramy, czy też kilogramy prawdy.

    Formą anomii wyraża mechaniczne przenoszenie na teren nauki i pracy duchowej stosunków wciąż niedorozwiniętej gospodarki rynkowo-kapitalistycznej i niedorozwiniętej demokracji politycznej. Przekształca się profesorów i innych nauczycieli akademickich oraz pozaakademickich w sprzedawców usług, w służących i lokai studentów i uczniów. Zasadę wzajemnej współpracy i wzajemnego szacunku nauczycieli i studentów w realizacji celów merytorycznych i w służbie wspólnego dobra zastępuje się ideą takiej konkurencji między nauczycielami akademickimi, która pozwala studentom uzyskać przy najmniejszym wysiłku i największej przyjemności urzędowe certyfikaty ukończenia studiów wyższych. Zaciera się różnice jakościowe między znaczeniem dla nowoczesnego rynku, nowoczesnej gospodarki i nowoczesnej demokracji solidnej wiedzy naukowej, umiejętności wykonywania rzetelnej i wysokowykwalifikowanej pracy duchowej, pracy specjalistycznej, kierowniczej i wykonawczej a sprowadzeniem nauki i pracy duchowej do poziomu, jak pisał przed laty M. Weber, towaru. Towar ten sprzedaje się tak samo jak rzodkiewkę na straganie. (Por. Weber, 1968, 1989) Ze względu na wąsko i doraźnie pojętą orientację rynkową i zawodową nauka, wyższe wykształcenie i średnie tracą szanse przeobrażania się w realne siły gospodarcze i społeczne, w realne składniki "kapitału ludzkiego" i uniwersalnie wykwalifikowanej osobowości.

    Nauka i wykształcenie a Veblena i Webera "prawo" mierności

    Nauka i wykształcenie przestają być towarami o wysokich lub nawet przeciętnych walorach użytkowych i praktycznych. T. Veblen przedstawia poważne dowody na rzecz tezy, iż konsekwencją przekształcania uniwersytetów w "przedsiębiorstwa konkurencyjnego biznesu" będzie podporządkowanie "republiki uczonych i badaczy" zasadzie mediocrity czyli zasadzie: mierności i lichości. Podobne zależności między urynkowieniem uniwersytetów, przekształcaniem ich w "przedsiębiorstwa kapitalistyczno-państwowe" a jakością wytwarzanych przez nie dóbr zauważył Max Weber. (Por. Weber, 1968: 527, 1989: 42-44, Kozyr-Kowalski, 1967: 33-50)

    Nierzadko dzieje się jeszcze gorzej. Sprzedaje się zamiast nauki i wiedzy uniwersyteckiej coś, co bardzo mało ma z nimi wspólnego. Co powiedzielibyśmy o właścicielu straganu, który chciałby nam sprzedawać ziemniaki jako pomarańcze? Programy prywatnych uczelni, a nawet poważnych uniwersytetów będących wciąż własnością publiczną, narodową, są coraz bardziej przeładowane przedmiotami pozornie i ciasno praktycznymi. Ich "praktyczność" skrojona została bowiem na miarę wiedzy, umiejętności i jakości wykonywanej pracy duchowej przez tych, których Platon nazwał "zarobnikami bez fachu". Owi zarobnicy bez fachu, z przymusu lub wyboru, nie mają czasu ani na samodzielne myślenie i pisanie, ani na solidne czytanie, ani na rozszerzanie i pogłębianie swojej wiedzy i kwalifikacji, ani na przygotowanie się do wykładów. W programach akademickich, na konferencjach i zjazdach socjologicznych obserwuje się coraz silniejszą tendencję do zapominania, że nauka to względnie niepodległa i suwerenna postać, jak wskazuje na to wyraźnie treść książki B. Misztala, praktyki społecznej, która nie może być ani redukowana, a tym bardziej podporządkowywana innym rodzajom praktyki społecznej: politycznej, gospodarczej, edukacyjnej, wyznaniowej, ideologicznej i propagandowej. Veblen utrzymuje nawet, że wypieranie bezinteresownego poszukiwania prawdy i merytorycznej wiedzy o świecie przez naukę-służebnicę biznesu i bezpośrednio pojętej użyteczności zawodowej stanowi o wiele większe niebezpieczeństwo dla cywilizacji współczesnej niż degradowanie nauki do roli służebnicy teologii i państwa. Tego rodzaju praktyczna orientacja nauki, ostrzega amerykański socjolog, wytworzy w świecie zachodniego chrześcijaństwa nową instytucję: the barbarian university. Czyż destrukcja wszystkiego, co nie ma bezpośredniej użyteczności praktycznej nie wyraża istoty barbarzyństwa?

    Praktyczna teoria i niepraktyczna praktyka

    Nauka pojęta jako praktyka to nauka traktowana jako ważny rodzaj pracy duchowej. Podobnie jak we wszelkiej innej pracy w pracy naukowej nie można się obejść nie tylko bez materialnych, lecz także bez intelektualnych środków pracy oraz bez ergodynamis, czyli takich duchowych i fizycznych zdolności i umiejętności pracowania, które są częścią osobowości ludzkiej. Gary Becker i Pierre Bourdieu niesłusznie nazwali ergodynamis kapitałem ludzkim i kulturowym, gdyż przekształcili wszystkich zdolnych do pracy we właścicieli kapitału, w kapitalistów. (Por. Kozyr-Kowalski, 1999a: 125-12). Jakość samej pracy duchowej i jej produktów oraz na dłuższą metę wartość rynkowa, gospodarcza, społeczna i polityczna produktów pracy naukowej i akademickiej jest w fundamentalny sposób zależna od jakości socjologii ogólnej, czyli teoretycznej. Socjologia teoretyczna funkcjonuje bowiem bezpośrednio lub pośrednio w badawczej i dydaktycznej pracy akademickiej zarówno jako zespół intelektualnych środków pracy, jak i składnik zdolności i umiejętności pracowej. Przysługuje jej także status podobnie uniwersalnych, powszechnych czyli jak zauważył Simmel w Filozofii pieniądza (Por. Simmel, 1997) wielofunkcyjnych intelektualnych środków wszelkiej pracy duchowej i materialnej jakimi są język, komputer, zdrowa osobowość biopsychiczna człowieka, jego ciało i duch, matematyka, mikroskop i teleskop. Oznacza to, że gorsza lub lepsza socjologia ogólna, czyli ogólna teoria społeczeństwa i wartościowych oraz pozbawionych wartości sposobów myślenia o społeczeństwie występuje we wszelkich typach pracy naukowej oraz we wszelkiej praktycznej działalności ludzi. Każdy badacz i każdy człowiek czynu jest socjologiem. Nie każdy jednak badacz i człowiek czynu jest dobrym i świadomym socjologiem. Za wielką zaletę książki prof. Misztala uważam przedstawienie interesujących argumentów na rzecz tezy, że jeśli się traktuje socjologię z punktu widzenia praktycznego, jako osobliwy rodzaj praktyki społecznej, to wymaga to poważnej i wolnej dyskusji nad fundamentalnymi problemami socjologii ogólnej. Takie fundamentalne i niemożliwe nigdy do ostatecznego i nieodwołalnego rozwiązania zagadnienia podejmuje Bronisław Misztal we wszystkich rozdziałach swojej książki.

    Rozdział pierwszy przynosi prezentację i próbę pozytywnego przezwyciężenia argumentów wymierzonych przeciwko teorii socjologicznej. Pokazuje się w nim, że zarówno te argumenty, jak i całe "piękne paplanie" (Hegel, Ojciec Bocheński) o zmierzchu teorii socjologicznej, o zmierzchu socjologii teoretycznej wywodzą się z nieumiejętności poprawnego ujęcia natury samej teorii, natury praktyki społecznej oraz stosunków wzajemnych między socjologią teoretyczną jako osobliwym rodzajem praktyki społecznej a innymi dziedzinami praktycznego życia i działania ludzi. Prof. Misztal odsłania w tym pięknym paplaniu o zbędności socjologii ogólnej elementy słusznej krytyki dominujących w socjologii współczesnej sposobów pojmowania teorii socjologicznej. Krytyka ta godzi jednak nie we wszelką teorię poznania socjologicznego, lecz w złą teorię. Przez złą teorię rozumie prof. Misztal abstrakcyjny empirycyzm oraz ideologiczno-epigońskie postacie pozytywizmu, funkcjonalizmu, marksizmu i antymarksizmu. Słowa "ideologia" używamy tu w najprostszym i najstarszym sensie, w sencie Goetheańskim i Napoleońskim. (Por. Kozyr-Kowalski, 1997: 125-149, 1997a: 141-165). Wydaje mi się, że dokonana przez Bronisława Misztala próba pozytywnej krytyki współczesnej ucieczki od socjologii ogólnej i od teorii dosięga też pewnych postaci myśli postmodernistycznej oraz tego, co można nazwać ideologicznym heraklityzmem i ideologicznym kainotyzmem (od greckiego kainotes - nowość, osobliwość). Tego rodzaju heraklityzm stara się sprowadzić jak największe obszary rzeczywistości społecznej do pędu, ruchu i stawania się. Nie ma zaś w nim miejsca na to, co relacyjnie trwałe, spokojne i co nie jest żadnym stawaniem się, lecz tym, co już stało się.

    Ideologiczny kainotyzm, mimo iż jest w nieustannej pogoni za absolutem nowości i oryginalności nigdy nie osiąga rzeczywistego kainotes. Platońskich i Arystotelesowskich dokonań w dziedzinie epistemologii i ontologii życia społecznego czy w teorii zróżnicowania społecznego i systemów społecznych nie pozbawił poważnej wartości teoretycznej a zwłaszcza heurystycznej ani upadek Grecji starożytnej, ani upadek wielkiego imperium rzymskiego, ani powstanie i wielowiekowe trwanie cywilizacji chrześcijańskiej. Ideologiczny kainotyzm żąda natomiast totalnie nowej teorii społeczeństwa, gdyż nie potrafi się uporać intelektualnie i rzetelnie z tak prozaicznymi faktami, jak upadek zdegenerowanego socjalizmu poststalinowskiego, pojawienie się informatyki i nowych postaci the world society, czyli osławionego globalnego społeczeństwa.

    Bardzo ważnym elementem rozważań prof. Misztala jest analiza pojęcia faktu społecznego, która zakłada implicite wielką teorię faktu w ogóle, a więc rzeczy pozornie oczywistej i wszystkim dobrze znanej. I bardzo intymnie związanej z inną rzeczą równie prostą i pozornie oczywistą: z teorią prawdy i fałszu, prawdy i błędu. Od czasów Durkheimowskiej próby stworzenia zarysu teorii faktu społecznego, wciąż bezlitośnie upraszczanej i dogmatyzowanej w socjologii współczesnej, jest to problematyka wyjątkowo zaniedbana. A bez nowoczesnej, zawierającej pozytywne przezwyciężenie durkheimizmu, teorii faktów społecznych nie może być mowy o żadnej nowoczesnej socjologii teoretycznej. To samo można powiedzieć o innym fundamentalnym problemie socjologii ogólnej, którym jest pytanie: co to jest społeczeństwo? Rozdział drugi książki B. Misztala przynosi bogaty przegląd sposobów rozumienia pojęcia społeczeństwa i stosunku społecznego w socjologii współczesnej. I w tej dziedzinie badań teoretycznych panuje wyjątkowy zamęt. Konkurują tu ze sobą oraz stają się obiektem białego i czarnego marketingu różne punkty widzenia różnych panów Takwidzimisię. Szkoda, że proponowana przez prof. Misztala definicja społeczeństwa jest trochę za długa jak na definicję i trochę za krótka jak na syntetyczne ujęcie zasadniczych cech ogólnej teorii społeczeństwa. Zachętą do interesującej dyskusji może też stać się Misztalowskie ujęcie stosunków wzajemnych między kategoriami: społeczeństwo - naród - ludzkość. Pojawili się już wśród uczonych i intelektualistów tacy, którzy uważają się za przyjaciół "społeczeństwa " i "ludzkości" a za wrogów "narodu" oraz tacy, którzy przekształcają "naród" we wroga "społeczeństwa" i "ludzkości". A czyż można nie zauważyć praktycznych mężów czynu, którzy werbują "naród" do partii prawicowych a "społeczeństwo" i "ludzkość" do partii lewicowych i centrowych. Rozdział trzeci książki Bronisława Misztala powinien zmusić wszystkich jej czytelników do ponownego przemyślenia problemu relacji wzajemnych między monologiem a dyskursem teoretycznym, który zakłada zawsze dialog. Rozdział ten ma dużą wartość nie tylko poznawczą, lecz także dydaktyczno-informacyjną. Autor prezentuje w nim typowe w najnowszej socjologii zachodniej odpowiedzi na pytanie: co to jest teoria w ogóle a teoria socjologiczna w szczególności. Podejmuje próbę samodzielnej odpowiedzi na to pytanie. Zachęca do dyskusji nad przyczynami pojawienia się w socjologii współczesnej silnej tendencji do zastępowania dialogu przez takie monologi, które stygmatyzują odmiennie myślących i odmienne style lub paradygmaty teoretyczne.

    Książka prof. Misztala sugeruje domysł badawczy, że wypieranie autentycznych dyskursów przez monologi ma szeroko rozumiane źródła praktyczne. Wchodzą tu jednak w grę radykalnie odmienne rodzaje praktyki. Wielu socjologów otaczających zgoła pogańskim kultem idola praktyki nie potrafi w swojej praktyce badawczej stosować zasad pozytywnego przezwyciężania stanowisk odmiennych i sprzecznych. Zabrakło im bowiem takich intelektualnych środków pracy duchowej, które uzyska się tylko wtedy, gdy rozwiąże się Heglowskie zadanie (nazwijmy je zadaniem quasi-matematycznym): wykazać, że socjologia jest jedna nie mimo istnienia, lecz dzięki istnieniu wielu różnych a nawet sprzecznych ze sobą socjologii.

    Demokracja akademicka a tendencje oligarchiczno-autorytarne

    Drugi rodzaj praktyki wypierającej dialog przez monolog odsyła nas do pewnych obyczajów i instytucji naukowych oraz pozanaukowych. Dogmatycznym monologom zawsze sprzyja brak lub niedorozwój autentycznej demokracji: otwarta ingerencja w dziedzinę nauki władzy politycznej, administracyjnej, władzy merkantylnej i stereotypów opinii publicznej. Ale dominacja monologu nad dialogiem może kształtować się też przez spontaniczne powstawanie w łonie demokracji akademickiej i kulturowej tendencji oligarchicznych i autorytarnych. Odkryli te tendencje dawno i wnikliwie opisali ich skutki dla nauki i dobra wspólnego mistrzowie myśli socjologicznej. Nie wywłaszczymy ich z dorobku całego życia, lecz wzbogacimy trochę ten dorobek i uczynimy go własnością wspólną, publiczną nadając szkicom teorii i kryptoteorii A. Tocqueville'a, K. Marksa, M. Webera, E. Durkheima, R. Michelsa, T. Veblena nazwy "praw" nauki i rzeczywistości społecznej. Zaliczymy do tych praw m. in. Tocqueville'a prawo tyranii większości, Marksa prawo spirytualizmu biurokratycznego, Webera prawo mikropartii i mikrowodzów, Durkheima prawo anomii w instytucjach naukowych, Michelsa prawo oligarchizacji systemów demokratycznych, Veblena prawo przekształcania się uniwersytetów w autorytarnie i biurokratycznie zarządzane przedsiębiorstwa biznesu konkurencyjnego. Skorzystamy też z okazji, by pozostawić Profesorowi Henrykowi Domańskiemu, całą przyjemność związaną z rozwiązywaniem zagadki lub zadania quasi-matematycznego: czy wyliczone przed chwilą "prawa" to informacje o tym, co napisali wcześniej inni, czy też informacje o tym, czego jeszcze nie zdążyli napisać lub nie potrafią jeszcze napisać inni? Czy mają te "prawa" coś wspólnego z uwłaszczaniem myśli klasycznej i współczesnej oraz z restytucją własności intelektualnej mistrzów myśli socjologicznej? Ci mistrzowie, jak donoszą nam postmoderniści, skarżą się od dawna na niektórych socjologów współczesnych, iż stworzone przez nich dobra intelektualne stają się obiektem anomicznej ekspropriacji i marnotrawstwa.

    Etyka purytańska, klasa średnia i neoklasycyzm socjologiczny

    Prof. Domański utrzymuje, że "klasę średnią zrodził protestantyzm", że bez upowszechnienia się etyki purytańskiej w naszym zdominowanym przez katolicyzm kraju będziemy mieli tylko potencjalną, nie zaś realną nową klasę średnią. (Por. Kowalik, 1996: 2). Tezę tę dzieli ponad siedemdziesiąt czy nawet osiemdziesiąt milowych kroków od przypisywanej M. Weberowi opinii, iż duch kapitalizmu, a nawet nowoczesny kapitalizm jako system ekonomiczno-społeczny był produktem etyki ascetycznych odłamów protestantyzmu. Opinię tę sam Weber odrzucił z właściwą sobie dosadnością. Nazwał ją "głupią i doktrynerską". (Por. Kozyr-Kowalski, 1995: 42-45).

    Profesor Domański nie tylko propaguje, lecz także stara się praktykować osobiście etykę purytańską. Jedna z jej maksym głosi time is money, czas to pieniądz. H. Domański napisał wyjątkowo wnikliwą i rzetelną recenzję z książki o socjologii, społeczeństwie obywatelskim i państwie (Por. Domański, 2000: 22) bez straty takiej wielkości czasopieniądza, który jest konieczny do przeczytania lub przewertowania całej książki, do zrozumienia i intelektualnego przyswojenia zawartych w niej tez i argumentów o charakterze teoretycznym i empirycznym. Purytańska etyka czasopieniądza pozwoliła Profesorowi uniknąć jakiejkolwiek dezinformacji i czarnego marketingu. I to bez tego kwantum pracy, który jest potrzebny do przeczytania już nie całej książki, lecz tylko obecnego w niej spisu treści. Etyka "potencjalnej klasy średniej" powstrzymała też H. Domańskiego przed lekturą streszczenia zawierającego zwięzłą prezentację zasadniczych "celów strategicznych", które miały być osiągnięte w Socjologii, społeczeństwie obywatelskim i państwie. Recenzent tej książki nie zdążył zauważyć, że streszczenie prezentujące jej "cele strategiczne" nie zostało napisane ani w języku polskim, ani chińskim, ani japońskim, ani arabskim, lecz zakłada znajomość świetnie mu znanej łaciny współczesnego świata, angielskiego. Ale przecież czas to pieniądz. Gdyby Recenzent wiedział, że z recenzowanej książki można się "sporo dowiedzieć" nie tylko o tym, co napisali dawno przed nim i zdecydowanie gorzej od niego Platon, Arystoteles, Św. Augustyn, Hegel, Weber czy Simmel, lecz także o tym, czym jest panempiryzm (totalny empiryzm), to nie redukowałby w swojej praktyce i postawie badawczej etyki purytańskiej do maksymy czasopieniądza. Mógłby przypomnieć sobie, że fundamentem etyki purytańskiej jest obowiązek sprostania próbie świątobliwości i charakteru przez umiejętność solidnego wykonywania pracy w profesji, do której powołał nas Bóg. Wielką rolę w etyce purytanizmu, od której zależeć ma byt lub niebyt nowej klasy średniej i polskiego kapitalizmu, odgrywa doktryna predestynacji. Nawet przygotowanie i napisanie recenzji z liczącej ponad 350 stronic książki wymaga trochę pracy. Zgodnie z doktryną predestynacji nawet taka skromna i rzetelnie wykonana praca może być szansą sprostania próbie świątobliwości, prawdopodobnym znamieniem łaski Bożej i prawdopodobnym znakiem, iż nie zostaliśmy umieszczeni przez Opatrzność wśród skazanych na wieczny ogień piekła.

    Mikropartie, mikrowodzowie i wolność nauki

    Minęła już cała dekada od czasu, w którym rozstaliśmy się z formalną i realną zasadą hegemonii jednej partii. Czyż zniknęły jednak z naszego życia akademickiego i duchowego partie i hegemonie partyjne w sensie Weberowskim? Weber pojmował partie w sposób socjologiczny, nie zaś formalno-prawny. Stanowiły one dla niego zasadnicze składniki porządku politycznego, a ściślej szeroko pojmowanego porządku władzy i panowania. Ta władza i to panowanie mają wymiar zarówno makrosocjologiczny, jak i mikrosocjologiczny. Tak pojęte partie istnieją nie tylko w systemie politycznym, lecz w każdej instytucji społecznej, nawet w towarzystwach hodowców kanarków. A cóż dopiero w instytutach socjologicznych i instytucjach nauki akademickiej. Takie mikropartie wyłaniają swoich wodzów i gdy zdobędą hegemonię władczą potrafią tratować nie gorzej niż partie stalinowskiego i poststalinowskiego socjalizmu odmienność i samodzielność myślową, wolność i godność mniejszości i jednostki. Mają one skłonność do naruszania elementarnych, a zarazem fundamentalnych norm obyczajowych i prawnych. Funkcjonują więc jako siły anomii, nosiciele bezprawia i nieobyczajności. Mikropartie ulegają często pseudodemokratycznemu egalitaryzmowi: egalitaryzmowi wartości przeciętnej a nawet egalitaryzmowi najniższej wartości granicznej. Wymuszają równanie do poziomu średnich i najsłabszych przedstawicieli świata akademickiego. Veblen nazywa te mikropartie nawet juntami. To one walczą o przekształcenie republiki uczonych i rzetelnych badaczy w reżym mierności, pozornej pracy i pozornych osiągnięć naukowych, nieustannej kontroli, śledzenia, uniformizacji sposobu myślenia i wykładania. Te one wprowadzają do nauki zmechanizowane programy i harmonogramy nauczania i dążą do tego, aby wszyscy trzymali się tylko tego, co zostało napisane w jednej książce. (Por. Veblen, 2000/1918)

    Wydaje mi się, że dziełem oligarchiczno-egalitarnych mikropartii było przeforsowanie w Konferencji Instytutów Socjologicznych (KIS) takiego "kanonu" obowiązkowych przedmiotów, w którym zabrakło miejsca dla socjologii teoretycznej (ogólnej) i klasycznej. Te fundamentalne przedmioty socjologiczne zostały wyparte przez przedmioty niesocjologiczne lub przez tzw. makrosocjologię i mikrosocjologię. Przygotowany przeze mnie program zajęć z socjologii ogólnej wyjaśnia dosyć dokładnie, dlaczego mówimy o tak zwanej makrosocjologii i mikrosocjologii. (Por. Kozyr-Kowalski, 2000). Twórcy a zwłaszcza realizatorzy kanonu mającego ustanowić formalno-biurokratyczną równość i "ujednolicenie" poziomu nauczania pojmują to ujednolicenie jako nakaz gęsiego myślenia i nauczania. Pojawiają się sytuacje, w których profesor i nauczyciel akademicki musi się tłumaczyć z tego, że ma trochę większą wiedzę niż studenci, że nie odtwarza w czasie wykładów "kanonicznych" podręczników i "kanonicznych" myśli, lecz pozwala sobie na samodzielność i korzystanie z oryginalnych prac socjologicznych, na studiowania prac dawnych i współczesnych klasyków socjologii w tych językach, w których te prace zostały napisane. Trzeba mocno podkreślić, że to lokalne mikropartie, nie zaś członkowie KIS-u i pomysłodawcy ogólnopolskiego "kanonu" obowiązkowych przedmiotów przekształcają ów "kanon" w nosiciela oligarchicznego autorytaryzmu. Pani Profesor Jolanta Kulpińska, przewodnicząca Konferencji Instytutów Socjologicznych, w swoim liście wysłanym w maju 1998 r. wyraźnie podkreślała, że opracowane w KIS-u programy, nie mają charakteru ani obowiązującego, ani doskonałego, ani nie roszczą sobie prawa do monopolu czy "kanonu". Zapraszała do dyskusji nad nimi i do opracowywania programów alternatywnych. Słyszałem o takiej placówce socjologicznej, w której aż do października 1999 r. nie były znane ani same programy "kanoniczne", ani list Pani Profesor Jolanty Kulpińskiej. Ukrywano nawet ich istnienie przed osobami najbardziej zainteresowanymi. Potem podjęto próbę narzucenia "kanonu" głosami dwu czy trzyosobowej większości. Nie miało to oczywiście nic wspólnego z Tocquevilleowską tyranią większości, gdyż mieliśmy do czynienia z mikrowiększością.

    Rozstaliśmy się z zawodową cenzurą książek i innych produktów pracy duchowej. Mikropartie i mikrooligarchie stosują jednak coraz szerzej i brutalniej cenzurę z powołania. I w epoce poststalinowskiego socjalizmu i w nowej Rzeczypospolitej cenzorzy z powołania reprezentowali i reprezentują najgorszy gatunek - mówiąc zbyt ostrymi słowami K. R. Poppera - wrogów wolności nauki i autentycznej demokracji akademickiej. Sprzyja ich poczynaniom przyjęty bezkrytycznie i bezmyślnie z Zachodu, chyba od Amerykanów, obyczaj tajnych recenzji, instytucja anonimowych recenzentów uprawnionych do formułowania werdyktów jeśli nie najwyższej, to wysokiej instancji. Anonimowi recenzenci mają formalnie zapewnić maksymalną obiektywność w ocenie wartości nadsyłanych redakcjom i wydawnictwom rozpraw i studiów. Realnie mogą stać się i stają nosicielami stronniczości i jakby powiedział Max Stirner opętania przez swoje własne teoretyczne idee-upiory. A może się zdarzać, że ktoś przekształca funkcję urzędowego recenzenta w oręż anomicznej konkurencji.

    Anomiczna konkurencja w świecie nauki i pracy duchowej

    Sens takiej konkurencji świetnie odsłonił Durkheim pisząc, że stanowi ona przeniesienie na teren życia gospodarczego, społecznego i duchowego Darwinowskiej idei walki o byt. To przeniesienie krzywdzi Darwina, gdyż w epigoński sposób deformuje teorię wielkiego biologa. Jeśli instytucja recenzentów-anonimów łączy się z pozbawieniem autora prawa do odpowiedzi na wysunięte wobec produktu jego pracy zarzuty oraz prawa poznania przez dodatkowych recenzentów opinii jego innych recenzentów, to wówczas dochodzi do ograniczenia zasady wolności i obiektywizmu nie tylko w stosunku do autorów, lecz także wydawnictw. Monolog dogmatyczny odnosi miażdżące zwycięstwo nad teoretycznym dialogiem i dyskursem. I znowu Durkheim pozostaje starszy wiekiem, lecz staje się młodszy myślą od niektórych nowoczesnych socjologów. Pisał on słusznie, że rzeczywisty przymus pojawia się wtedy, gdy ktoś zostaje pozbawiony możliwości walki w obronie swoich interesów materialnych i duchowych, w obronie godności oraz swoich poglądów. Niezwykle wnikliwą analizę skutków badawczych, praktycznych i dydaktycznych wprowadzenia zasady wolnej konkurencji do nauki przynosi Veblanowskie memorandum o przekształcaniu uniwersytetów w przedsiębiorstwa konkurencyjnego biznesu. Amerykański socjolog podkreśla, że zasada opacznie pojętej konkurencji przekształca pracę naukową w pracę na akord. Upowszechnia ona robotę niedbałą. Kształtuje wśród ludzi nauki typowe dla pracownika najemnego postawy. Oddaje wspólnoty akademickie we władzę mistrzów intrygi administracyjnej, formalno-prawnej i obyczajowej. Czyni umiejętność organizowania i uczestniczenia w intrygach fundamentalnym warunkiem awansu naukowego. Podporządkowuje główną funkcję uniwersytetu: tworzenie bezinteresownej i merytorycznej wiedzy, traktowanie prawdy jako celu samego w sobie, nieprzebierającej w środkach konkurencji i walki o liczbę studentów i o notoryczność czyli o to, aby być jak najszerzej znanym. The vulgar, czyli gmin, pospólstwo, uzyskuje godność wysokiego sędziego prawdy. Zgodność wiedzy uniwersyteckiej z obiegowymi stylami myślenia, z opiniami, stereotypami i przesądami klientów staje się nieodzownym warunkiem przeżycia i sukcesu w walce konkurencyjnej. Uczeni, nieprzejednani konkurenci nie zasługują już na miano wychowawców młodzieży. W swoim studium Veblen konsekwentnie ujmuje w cudzysłów słowo "wychowawcy". Możemy o nich powiedzieć, że są to wychowawcy z cudzysłowem w herbie. Uniwersytet jako przedsiębiorstwo konkurencyjnego biznesu musi wychowywać młodzież w pogardzie dla prawdy, dobra wspólnego, solidarności międzyludzkiej, obiektywizmu, rzetelnej pracy, w pogardzie do wszystkiego, co nie ma wartości pieniężnej, bezpośrednio praktycznej i utylitarnej. Lata studiów uniwersyteckich stają się latami opanowywania kunsztu produkowania pozorów, wykonywania niedbałej pracy, zadawalania się miernością, wreszcie kunsztu bezceremonialnej walki o bogactwo, władzę i notoryczność. (Por. Veblen, 2000/1918).

    Veblenowska analiza obecnych już w Ameryce początków XX stulecia tendencji do podporządkowywania nauki akademickiej zasadom konkurencyjnego biznesu inspiruje wiele hipotez roboczych. Pozwalają one m. in. zrozumieć, dlaczego wielu współczesnych socjologów i uczonych prowadzi bezlitosną walkę konkurencyjną nie tylko z osobami współczesnymi sobie, lecz także z wielką myślą przyszłości i z osobami zmarłymi. Każde społeczeństwo, pisał A. Comte, składa się nie tylko z osób obecnie żyjących, lecz ma w swoim gronie wielką grupę osób zmarłych fizycznie. Wspólnota socjologiczna współczesnej Polski, Europy czy świata ma w swoim gronie więcej osób zmarłych tylko fizycznie niż obecnie żyjących. Dlaczego więc nie traktować ojców założycieli nauk społecznych jako groźnych konkurentów i nie zwalczać ich za pomocą plotki, pomówienia, czarnego marketingu i czarnej propagandy? A najlepiej poprzez zmowę milczenia. Neoklasycyzm socjologiczny przeciwstawia się takiemu rodzajowi anomii, którym jest stosowanie zwodniczej, ogólnikowej statystyki jako rzekomo obiektywnej i wymiernej oceny pracy duchowej. Obcy jest mu też podrodzaj tej anomii, który polega na powiększaniu, na zasadzie wzajemności, pozycji w indeksie cytatów tych osób, których, jak powiadano w wojsku zaporoskim starej Rzeczypospolitej, uważamy za druhów oraz niedostrzeganiu tych, których traktujemy jako swoich niedruhów. Oto jedna, lecz bynajmniej nie jedyna i nie najważniejsza przyczyna właściwej neoklasycyzmowi socjologicznemu tendencji, by nie przepuścić żadnej okazji do cytowania i "promowania" dawnych mistrzów naszej dyscypliny. Zwłaszcza wtedy, gdy potrafimy wykazać, że wciąż górują oni pomysłowością, odwagą myślową, rzetelnością badania i myślenia, niezależnością od pozanaukowych autorytetów nad tymi , których anomiczna gospodarka towarowo-pieniężna skazuje na los zbliżony do doli i niedoli najemnych pracowników fabrycznych i handlowych, zmusza do mechanicznej pracy akordowej, przekształca uniwersytety i szkoły w sweatshops. W postmodernistycznej łacinie słowo to oznacza warsztaty zatrudniające robotników za niskie płace, na długie godziny i w złych warunkach pracy. Sweatshops to warsztaty wyciskania z pracowników siódmych potów. Czyż po napisaniu tych słów można wywłaszczyć Thorsteina Veblena z takiego obiektu jego własności intelektualnej jak Wyższe nauczanie w Ameryce: Memorandum o zarządzaniu uniwersytetami przez biznesmenów?

    Anomiczna konkurencja powoduje wzrost trzech typowych dla ludzi nauki i intelektu chorób zawodowych. Osobom dotkniętych tymi chorobami stwarza też największe szanse zwycięstwa w walce konkurencyjnej. Podkreślimy zasługi tych, którzy je odkryli i gruntownie badali, gdy nazwiemy je chorobą Schopenhauera - Webera, chorobą Znanieckiego i chorobą Sorokina. Choroba Schopenhauera - Webera to próżność, choroba Znanieckiego to zawiść, choroba Sorokina to intelektualna kleptomania. Neoklasyczne podejście w socjologii może być jednym z ponowoczesnych środków zmniejszenia liczby chorób zawodowych, które są ubocznym skutkiem rynkowej orientacji dzisiejszej socjologii i innych nauk społecznych.

     

    Czas społeczny, nuda teoretyczna i literacka

    Wartościowe przemyślenia, pomysły teoretyczne i zaproszenia do poważnych dyskusji naukowych przynoszą te rozdziały książki prof. Misztala, które dotyczą miejsca teorii czasu w socjologii ogólnej, globalizacji, ryzyka i tożsamości oraz sposobu rozumienia zdolności eksplanacyjnej teorii. Autor unika błędu wielu współczesnych rozważań o czasie, które operują sofizmatem zacierającym jakościowe różnice między obiektywnym czasem astronomicznym i przyrodniczym a różnych w różnych epokach i miejscach wyobrażeniach ludzi o obiektywnym czasie. Obiektywny czas astronomiczny nie musi eliminować pojęcia czasu społecznego i historycznego. Prowadzi natomiast do szerszego i podmiotowego, społecznego ujęcia obiektywnego czasu przyrody. Obiektywny czas przyrody pozostaje przecież w różnych obiektywnych relacjach do sposobów egzystencji społeczno-historycznej ludzi, do sposobów pracy i działań pozapracowych ludzi różnych czasów i miejsc zajmowanych w światowym systemie społeczeństwa ludzkiego. Tak pojęta obiektywność czasu przyrodniczego przekształca ten czas w zjawisko przyrodniczo-historyczne, w czas przyrodniczo-historyczny. Nie wyklucza ona badań nad świadomościowymi, mniej lub bardziej konwencjonalnymi i arbitralnymi, psychologicznymi i jednostkowymi sposobami wyobrażania czasu przyrodniczo-społecznego. Zakłada raczej nowe fundamenty tego rodzaju badań. Czas ...

    [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mement.xlx.pl
  • Designed by Finerdesign.com