tydzien w kornwalii harlequin demo, ebook, kawałek, Tydzień w Kornwalii, Lee Wilkinson
[ Pobierz całość w formacie PDF ] Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytaæ ten tytuł w pełnej wersji . Niniejsza publikacja mo¿e byæ kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wył¹cznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora . Zabronione s¹ jakiekolwiek zmiany w zawartoœci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania siê jej od-sprzeda¿y, zgodnie z . Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Lee Wilkinson Tydzień w Kornwalii Tłumaczenie: Monika Łesyszak ROZDZIAŁ PIERWSZY Wnętrze dwunastowiecznego kościółka wypełniał zapach lilii i róż i dźwięki marsza Mendelssohna. Gdy wiatr za oknami poruszał konarami drzew, promienie słońca wpadające przez witraże tworzyły na kamiennej posadzce i oparciach ław barwną mozaikę, ruchomą niczym obrazki w kalejdoskopie. Caris szła powoli jak we śnie, wsparta na ramieniu wuja Davida. Ojciec, wciąż zagniewany, odmówił poprowadzenia jej do ołtarza. Jakiś mężczyzna, chyba drużba, czekał przy schodach do prezbiterium. Stał odwrócony tyłem do niej, więc nie widziała jego twarzy. Ani śladu pana młodego. Po obu stronach nawy goście weselni zwracali ku niej głowy i uśmiechali się, gdy kroczyła przed siebie w białej sukni i tiulowym welonie, na które nie zasłużyła. Usiłowała przywołać na twarz uśmiech, ale nie zdołała. Rysy jej zesztywniały niczym woskowa maska. Po dotarciu do schodów uświadomiła sobie, że narzeczony do niej dołączył, ale nie spojrzała na niego. Sędziwy ksiądz podszedł, żeby powitać zgromadzonych słowami: – Moi drodzy, zebraliśmy się tu po to… Podczas uroczystej ceremonii Caris patrzyła przed siebie i zadawała sobie pytanie, co tu w ogóle robi. Gdy przyszło do składania małżeńskiej przysięgi, nie zwróciła głowy ku panu młodemu. Ujął ją za ramię i odwrócił ku sobie. Zielone oczy patrzyły zimno, rozkazująco. Jak zwykle lekko pochylił głowę, szepcząc: – Wypowiedz to wreszcie. Lecz Caris nie mogła. Nie mogła wyjść za Zandera. Rzuciła bukiet z bladoróżowych różyczek, podciągnęła suknię i ze łzami w oczach umknęła środkiem nawy na oczach osłupiałych gości. Słyszała, jak woła za nią: – Nie odchodź, Caris! Ale musiała odejść. Choć kochała go całym sercem, nie mogła zostać żoną mężczyzny, który podejrzewał, że wciągnęła go w pułapkę. Szlochając, dopadła do mrocznej kruchty i pchnęła ciężkie drzwi świątyni. Na dworze oślepił ją jaskrawy blask słońca przeświecający przez cienki muślin welonu. Ponieważ brakowało jej tchu, już miała zerwać go z głowy, ale wtedy obudziła się we własnym łóżku. Za oknem padał deszcz w chmurny poranek późnowiosennego dnia. Strach jednak nieprędko minął. Dopiero po dłuższej chwili uspokoił ją znajomy widok pastelowych ścian i wesołych zasłonek w kwiatki w jej własnym pokoju. Za oknem trzasnęły drzwi auta. Billy Leyton odpalił motocykl, gdzieś w sąsiedztwie zaszczekał pies. W tym momencie dzwonek budzika oznajmił, że minęła siódma trzydzieści. Caris wyłączyła go, potarła mokry od łez policzek i powiedziała głośno do siebie: – To tylko sen. Lecz jego treść wstrząsnęła nią do głębi. Odkąd przed trzema laty przybyła do Anglii, odpędzała każdą myśl o Zanderze. Przez ostatnie pół roku nabrała nadziei, że zdoła wyrzucić go z serca i z pamięci. Mimo recesji na rynku jej agencja nieruchomości świetnie prosperowała. Pochłonięta pracą, czasami przez całe dnie nie poświęciła mu ani jednej myśli, nie widziała oczami wyobraźni jego twarzy. W rezultacie zdołała osiągnąć coś w rodzaju niestabilnej równowagi i spojrzeć obiektywnie na ich związek. Choć zakończył się łzami i zaowocował bólem serca, dobrze, że choć przez chwilę zaznała szczęścia, jakiego istnienia nawet nie podejrzewała. Powtarzała sobie w kółko, że lepiej przeżyć i utracić miłość niż w ogóle nie kochać. Ledwie zaczęła gratulować sobie odzyskania równowagi, wytrącił ją z niej dzisiejszy sen. Znów widziała przed sobą przystojną twarz Zandera o mocno zarysowanych kościach policzkowych. Znowu dopadło ją poczucie osamotnienia, powróciło rozgoryczenie i żal. Ale nie pozwoli sobie więcej na załamanie. Zdążyła wyrosnąć z naiwnej gąski na samodzielną i niezależną kobietę sukcesu. Nawet jeśli tylko udawała pewną siebie, nikt poza nią o tym nie wiedział. Nieco pocieszona perspektywą stabilnej, spokojnej egzystencji, poszła do łazienki, by wziąć prysznic i umyć zęby. Upięła długie ciemne włosy w ciasny węzeł, a w uszy włożyła maleńkie kolczyki. W lekkim, oficjalnym kostiumiku, dyskretnie umalowana, poszła do kuchni, zrobić sobie śniadanie. Mimo soboty i brzydkiej pogody czekało ją mnóstwo pracy. Po mokrej, zimnej wiośnie i tygodniowych opadach wszyscy liczyli na rozpogodzenie, ale meteorolodzy wciąż zapowiadali ulewy i burze. Lecz zlecenia czekały. Agencja Carlton Lees, która obecnie do niej należała, mimo kryzysu nie narzekała na brak klientów. Po śmierci cioci Caris doszła do wniosku, że nie da rady prowadzić jej sama. Zatrudniła jako sekretarkę miejscową dziewczynę, wesołą osiemnastolatkę Julie Dawson. Julie z powodzeniem zastępowała ją w biurze, kiedy wyjeżdżała do klientów. Dojrzała i odpowiedzialna ponad wiek, dokładała wszelkich starań, by udowodnić swoją przydatność. Jeśli zachodziła potrzeba, przychodziła wcześniej i bez szemrania zostawała do późna. Nieruchomości wokół spokojnego miasteczka Spitewinter stopniowo znajdowały nabywców dzięki temu, że jedyny konkurent w mieście zwinął interes. W dodatku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmement.xlx.pl
|